ześmiał się i zapalił świeże cygaro, gdy tymczasem Soroka, nie zważając wcale, co się za nim dzieje, zwiesił głowę i gwizdał sobie dalej. Gwizdał sobie niby bez celu, ot tak sobie dla rozrywki, a jednak myślał sobie w duchu stary:
Diwcze mówczy, a wsio znaje!...
Więc gwizdał stary Soroka coś o Ukrainie, krasawicy, o siedmiu porohach, o mogiłach, gwizdał o starym swoim panu, o siwym asawule z białą nóżką, o stepie i o trzech krzyżach na cerkwi. Nieco ciszej wygwizdał jakąś piosnkę miłosną o czarnobrewie i o Kozaku Sołowiju, a wszystko to było smutne, rzewne. Wreszcie machnął ręką, zakończył jakimś rozpaczliwym, wysokim tonem, aż się pruski pocztylion przestraszył, a otarłszy oczy ręką, obrócił się znowu póltwarzą do «panycza», aby widzieć, jakie wrażenie zrobiła na nim jego «dumka». Ale «panicz» palił sobie jak w najlepsze cygaro i wcale nie zdawał się marzyć o krasnej Ukrainie, ani o stepach i trzech krzyżach na cerkwi. Soroka opuścił znowu fałdy swojej twarzy, obrócił się ku koniom i milczał, zgarbiwszy się jak wielbłąd, co zawsze jego zły humor oznaczało.
Podróżny uśmiechał się, patrząc na kaprysy starego sługi, który jakkolwiek miał twarz milczącego człowieka, lubił jednak, gdy do niego mówiono.
— Soroka! — zawołał po chwili podróżny.
Stary niby od niechcenia obrócił się póltwarzą.
— Coś to ty mi teraz wygwizdał stary?
— Ja... ot z nudoty, panyczu — mruknął Soroka, niby niechętny rozmowy, a wewnątrz biło mu serce z radości, że «panycz» jego dumkę zrozumiał. I pomyślał sobie w duchu stary Ukrainiec:
Diwcze mówczy, a wsio znaje....
— Słuchaj Soroko, ja ci powiem, coś ty mi gwizdał —
— Ja-bo paniczu nic sobie nie «dumał» —
— Kłamiesz stary — rzekł z uśmiechem podróżny. — Tyś mi chciał powiedzieć, że nie ma ziemi jak Ukraina, że Soroka[1], na której cię mój ojciec dzieckiem znalazł, to najpiękniejsza mogiła na całej ziemi; że nie ma konia nad Asuwułę z białą nóżką, nie ma piękniejszego widoku nad step rozłożysty, i nie ma kościoła nad cerkiew
- ↑ Soroka, mogiła na Ukrainie.