Podróżny kazał pocztylionowi zatrzymać konie. Zlazł z dorożki i puścił się ku brzegowi. Soroka patrzył za nim mokrem okiem i łzy połykał.
Tymczasem znikł podróżny w gęstych zaroślach. Przedarłszy się nad sam brzeg wody, szukał drogi, któraby mogła go zaprowadzić do tej zaczarowanej wysepki. Chciał z blizka przypatrzyć się ruinom klasztoru. Ale do wysepki nie było z tej strony przystępu.
Już chciał się wrócić do swego kapryśnego Soroki, gdy w ostoi za krzakami ujrzał łódkę, przywiązaną do wiosła, zatkniętego w grunt piasczysty. Podróżny nie namyślał się wcale, wyjął wiosło z ziemi, odepchnął łódkę, a za kilka chwil kołysał się już na ciemnych falach Czarnowód.
W tej chwili zaszeleściały krzaki, zkąd łódka była odpłynęła, a z pomiędzy zielonych liści okazała się rumiana twarz starego ekonoma.
— Hej, hej! — wołał Mietlica, machając jedną i drugą ręką — proszę nazad, do brzegu, tu są państwo! Hola, hej!
Podróżny chciał improwizowanemu właścicielowi coś wytłumaczyć, a resztę jaką obiecanką dokończyć, gdy nagle za plecyma starego ekonoma okazały się dwa szerokie kobiece kapelusze, a za niemi służący w zielonej liberji, niosący jakieś dziwne stoliki i stelaże.
W obec takiej rekwizycji potrzeba było jak najpokorniej broń złożyć i czem prędzej poddać się na łaskę lub niełaskę tak licznemu nieprzyjacielowi.
Kilka ruchów wiosła, wykonanych z kawalerską zgrabnością, według wszelkich zasad nautyki, zbliżyło w oka mgnieniu zagrożoną łódkę do brzegu.
— Ah! monsieur Léon! — krzyknęła margrabina — co za dziwne spotkanie! Pan zawsze dziwakiem! Miłym, romantycznym dziwakiem.
— Pani margrabina! — rzekł zdziwiony podróżny. — Czyż godzi się — dodał po chwili, ściskając jej rączkę — czynić na biednych podróżnych tak niebezpieczne zasadzki?
— A godziż się dawać komuś tak złośliwą przestrogę, aby się nie zapędzać zbyt daleko, gdyż powrót, dajmy na to, do obowiązków naszych, mógłby się stać niemożliwym... Muszę pana zaraz zaprezentować mojej kochanej sąsiadce, a właścicielce tej łódki, którą pan sobie przyswoić chciałeś, tej wody i tych prześlicznych ruin, do których pan zapewne zmierzałeś... pani majorowej: Hrabia Leon, wielkie nic dobrego, ale obiecuje mieć dobre serce, gdy się postarzeje.
— Nie mogłaś pani lepiej mnie opisać.
— Ale nim się pan postarzejesz, to naszem staraniem będzie, to jest mojem i pani majorowej, uczynić z pana znośnego i grzecznego kawalera.
Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/98
Ta strona została przepisana.