Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/103

Ta strona została przepisana.

Była za wyjazdem na zimę do stolicy, gdzie właśnie zaczyna się gromadzić liczne towarzystwo. Jest ono w téj chwili rozruszane wiadomością o naszym spadku, a żelazo potrzeba kuć, póki gorące. Wielu młodych ludzi pragnie poznać szczęśliwą dziedziczkę, a jest ich tylu, że między nimi można wybierać.
Rozumić się, że do tego potrzebną jest opieka starszej damy i spryt, potrzebny w tych sferach. Taką opiekę chce pani Zenobia nademną rozciągnąć, a że jéj sprytu nie braknie, dowodem tego jéj dzisiejsze stosunki.
Przy tych słowach wstrząsnął się Jerzy kilkakrotnie, jakby go co zabolało. Wnet jednak twarz jego przybrała wyraz spokojny, a nawet obojętny. Nie mogłam dłużéj patrzéć na niego, bo w téj chwili wzięła mnie pani Zenobia za obie ręce i zwróciła ku sobie:
— Daj mi się napatrzéć na siebie, bo zdaje mi się, że patrzę na moją siostrę. Istny jéj portret. Te włosy ciemno-kasztanowate, ten nosek stylowy, ta wierzchnia warga, lekko omszona, z dziecięcym kaprysem naprzód wysunięta, to uszko misterne, wszystko mi ją przypomina. Postać drobna, giętka, jak bez stawów, ciałko aksamitne, poprzerzynane błękitnemi pręgami — to moja najdroższa Iza! Nie uwierzysz, jak szalenie była kochaną. Napozór nie uderzała ani postawą, ani kształtami posągowemi. Gdy weszła na bal, zdawało się, że zginie wpośród innych