Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/107

Ta strona została przepisana.

ni Zenobia do ojca i zaczęła z nim rozmawiać o różnych projektach na przyszłość.
Nie brałam udziału w téj rozmowie. Byłam odurzoną, jakby haszyszem. Przed oczyma biegały mi jakieś nieznane cienie, wiązały się w grupy i tańczyły wkoło mnie, trzymając w rękach puhary szumiących napojów. Patrzałam z pewną rozkoszą na ten taniec, który się zwijał i rozwijał w splotach wzajemnych uścisków, podziwiałam ogniste spojrzenia i rozpalone usta uroczych bachantek.
Jak długo to trwało, nie umiem powiedziéć. Przebudził mnie ojciec oznajmieniem, że czas do spoczynku, dodając, że pułkownikowa po podróży jest zmęczona.



XVI.

Długo w nocy nie mogłam zasnąć. Majaczyły przedemną obrazy nowe, jakich dotąd nie widziałam. Rzucone ręką pułkownikowéj na ciemne tło nocy, błyszczały teraz wśród ciemności, jakby były malowane fosforem. Wpatrywałam się w nie chciwie i doznawałam rozkoszy, jakiéj się zwykle doznaje przy nowych widokach.
Podobieństwo moje do babki i przysądzone mi dziedzictwo jéj do tryumfów drażniło moją próżność kobiecą. Czułam smak owoców, dotąd mi niezna-