Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/198

Ta strona została przepisana.

Młody książę zaczął mi się coraz więcéj podobać. Humorystyczny zwrot jego odpowiedzi wywołał uśmiech na mojéj twarzy. Była w tém pewna lojalność, a nawet dowcip.
— Właśnie, że pan nie jesteś doświadczonym i osiwiałym — rzekłam, śmiejąc się — powinieneś się był więcéj pośpieszyć.
— Niech pani nie bada daléj — odpowiedział z filuterném spojrzeniem — bo mogłoby się okazać, że właśnie młodość moja była powodem mego spóźnienia się.
— Już odgaduję — wtrąciła księżna — co to był za powód. Zapewne hrabia August wciągnął cię do teatru, gdzie w operetce występuje francuzka diva, za którą teraz wszyscy przepadacie! Tacy to wy wszyscy!
Księżna trąciła wachlarzem ojca i spojrzała na niego zmrużonemi oczyma. Ojciec przyjął cios jako wielkie dobrodziejstwo.
— Takimi jesteśmy — odpowiedział — jakimi nas miéć chcecie. Czy składając hołd wdziękom, gdziekolwiekbądź je ujrzymy, nie składamy zarazem hołdu kobiecie? Czyż ten ideał życia naszego nie powinien się z tego cieszyć, że nie jesteśmy obojętni na jego ponęty?
Pardon monsieur — odrzekła księżna — przedewszystkiém chciałybyśmy, aby ta czułość wasza na wdzięki ideałów ograniczała się na mniejsze kółko. A jeszcze lepiéj na kółko rodzinne, jeżeli to jest możliwe!