— Ja to sobie sam dziesięć razy na dzień mówię, ale jak obaczę, bęc — przepadło!
— To mi serdecznie żal pana!
Zerwał się z fotelu, chwycił mnie za rękę i gorąco ją ucałował.
Niespodziewana ta ewolucya książęca zmieszała mnie. Być może, iż nieświadomie ścisnęłam go za rękę, bo wpadł w taki zapał, jakby z mego noska płomień zobaczył. Był ostateczny czas, aby ten zapał trochę ostudzić.
Posunęłam mój fotel w tył, co sprawiło, że moją rękę musiał opuścić.
— Pani żałujesz mnie — zawołał z wyrazem smutku — to jest ze strony pani bardzo szlachetnie. W sercu, w którém taki żal powstał, może powstać i łaskawą przychylność.
— Spodziewam się, że o przychylności nie miałeś pan nigdy potrzeby wątpić, tylko zwracam uwagę pana, że od przychylności mojéj daleko jeszcze do...
— Do mojéj poprawy! Wiém bardzo dobrze, wiem o tém!
— Już się pan potrosze zaczynasz poprawiać!
— Sam to czuję... Byłbym zupełnie na dobréj drodze, a gdybym tak często na panią patrzał i z nią rozmawiał.
— Może to tylko złudzenie?
— Nie, pani, to nie złudzenie... Ale to przeminie!
— Co przeminie?
Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/202
Ta strona została przepisana.