Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/204

Ta strona została przepisana.

oczy tak zmrużone, że ich nawet widać nie było. Przysłoniła je jeszcze lornetką, zbliżywszy się do nas.
— Cóż to za nieporządek — zawołała z uśmiechem filuternym — toż to un vrai champs de bataille! Leżą porozrzucane lawety, wozy, popękane działa, szable połamane i strzaskane karabiny... et dites moi enfin... gdzie są zwycięzcy i zwyciężeni?
Przymowa tak niespodziana zmieszała mię. Zapomniałam o afiszu i francuzkiéj divie... Uprzedził mnie w odpowiedzi nieszczęśliwy Syzyf, który ciągle jeszcze podnosił spadające gazety.
— To ja przegrałém — zawołał z pod stołu głosem brzuchomówcy.
— Jakto — zapytała księżna — mon chèr cousin przegrałeś?
— A przegrał i właśnie płaci kontrybucyę robotą in natura, która trwa już od dziesięciu minut!
Księżna Adela z pewném zdziwieniem spojrzała na mnie.
— Możeś nie przegrał, mon chèr — mówiła daléj z zabarwieniem urazy — może jesteś tylko zwyciężonym?
Książę wysunął głowę z pod stołu, a złożywszy ostatni dziennik na stosie, spojrzał zdziwiony na kuzynkę.
— Wszak kto przegrał, ten jest zwyciężonym — rzekł po chwili.
— Widać, że ucho twoje nie umie jeszcze rozró-