tego świata, a jednak, jak mi raz powiedziałaś, chcesz je porzucić dla wyższych swoich celów?
Pan Celestyn spuścił oczy na dywan, na którym właśnie spoczywał mój pantofelek ze złoconéj skórki.
— Wypada przecież z czegoś ofiarę zrobić — odrzekł posuwając oczyma za moim pantofelkiem.
— Przecież nikt od pana takiéj ofiary nie żąda?
— Najszczytniejsza ofiara jest dobrowolna.
Wymawiając te słowa, podniósł oczy, chociaż nie bez trudu, od dywana i wzniósł je do sufitu.
Pięknie wyglądał w téj chwili. Malowało się pewne zachwycenie na jego twarzy, jakby patrzał w niebo, żądając ztamtąd nagrody za szczęśliwie odbytą walkę z pokusą szatana.
Miał dla mnie w téj chwili tyle uroku, że, jako ziemska kobieta, chciałam odlatującego z ziemi Cherubina ująć za jego szatę powiewną i przy ziemi zatrzymać. Chciałam mu tę ziemię różami zasłać, na tych różach łagodnie go ułożyć, jak śpiące dziecię, aby, owiany tą wonią ziemską, zakosztował snów ludzi, na ziemi mieszkających.
I zaraz zapytałam siebie: Na co i po co? Miałoby to wiele uroku i ponęty... A któż śmie prawom serca stawiać granice: dotąd, a nie daléj?
Wszak serce, słyszę dzisiaj zewsząd, ma prawo do tych drgnięć subtelnych, które stanowią często wielką rozkosz, a nawet niemałe szczęście dla kobiety, po cóż się więc tego szczęścia pozbywać? Wszak
Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/219
Ta strona została przepisana.