Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/245

Ta strona została przepisana.

— Oczy moje?
— To jakby oczy sędziego - płonę przed niemi ze wstydu!
— Czegóż się wstydzisz?
— Że tak długo znaléźć cię nie mogłem!
— Czy ci to przykrość sprawiało?
— Oh, jaką!
— Przecież zabawiałeś się tymczasem.
— Z Charybdą.
— Czy tak się nazywa?
— Tak.
Zbliżył się Czerkies z kindżałem.
— Nie wierz, ptaku, niedźwiedziowéj skórze — zagadnął.
— Nie ufaj góralu, twemu nożowi — odparł Litwin — bo moja maczuga zręczniejsza.
I wstrząsnął potężną maczugą.
Weszła pomiędzy nas Królowa Nocy. Po błyszczącym na czole dyademie poznałam panią Izę.
— W imię królewskiéj władzy mojéj — rzekła do obu zapaśników — rozkazuję wam, abyście rozeszli się w pokoju!
— Posłuch dla królowéj i gospodyni — odpowiedział Czerkies z niskim ukłonem, przykładając rękę do piersi.
— I ja słucham rozkazu, czarna królowo! — rzekł Litwin w niedźwiedziéj skórze i szybko odszedł ku drzwiom przyległego pokoju, gdzie na niego cze-