Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/277

Ta strona została przepisana.

pijany od potłuczonych flaszek i niedopitych kieliszków.
Widziałam już blizki port, do którego miałam zdążyć. Byłam podobną do żeglarza, który odbył daleką podróż, patrzał z biciem serca na złudne morskie miraże, przebył burze i uragany, a teraz zawija do zatoki stałego lądu.
I nagle zmienił się ten obraz. Byłam wprawdzie jeszcze owym żeglarzem, ale żeglarz ten nie dopłynął do portu. Rozwinął nowe żagle i wypłynął znów na pełne morze. Czy zapragnął on nowych burz i uraganów? czy chciał znów gonić owe urocze fata morgana, których żaden człowiek nie dogonił? A może on chce tylko wrócić tam, zkąd na pełne morze wypłynął? Może ciągnie go cichy domek, z którego na pełne morze wypłynął... wołają dziecinne wspomnienia, o których chciał już zapomniéć?
A serce moje uderzyło radośnie na widok tego żeglarza, który zatęsknił za domem rodzinnym, gdzie niegdyś był szczęśliwym.
Dlaczego serce moje uderzyło teraz żywiéj? Czyż ten port blizki, który już dzisiaj widzę przed sobą, wcale mnie nie nęci? Czyż jak żeglarz z nałogu pragnę złudnych morskich obrazów, burz i uraganów?
Na te pytania nie mogłam sobie odpowiedziéć. Nie mogłam ich także pominąć milczeniem, bo ciągle