— To nic, — odpowiedziała pani Zenobia — jeżeli się sto pięćdziesiąt kart rozeszle, to kilkanaście może nie odnieść skutku. Trafia się to przy wszystkich liczniejszych zaproszeniach.
Dziwiło mnie to, że w kartach zwróconych figurowały nazwiska naszych najserdeczniejszych, a głównie rodziców, mających kilka córek na wydaniu.
Miałażby to być zawiść, że jutro mam być oficyalnie ogłoszoną jako narzeczona księcia Jarosława? O, gdyby wiedziały!...
Po herbacie zaczęły nadchodzić dalsze karty i listy z odmowną odpowiedzią na jutrzejsze zaproszenie.
Zaczęło mnie to niepokoić. Gniew mnie ogarnął, gdy nadszedł list od babki Idalii z przeproszeniem, że obie nie przyjdą.
Wpadłam do pani Zenobii.
— Cóż to jest? — zapytałam z niepokojem.
Pani Zenobia uśmiechnęła się zgryźliwie.
— Zapewne plotki jakie — odpowiedziała, nie patrząc na mnie.
Uczułam gorąco na twarzy. Jakaś brzydka myśl przebiegła mi przez głowę.
Do pokoju spiesznie wszedł ojciec. Miał twarz zarumienioną, usta zaciśnięte. Gorączkowo zbliżył się do stołu, na którym leżały właśnie karty zwrócone i listy.
— Piękny nasz światek swojski! — ozwała się pani Zenobia.
Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/282
Ta strona została przepisana.