czał, nie przeszkadzał teraz tym wspomnieniom. Snuły się powoli i misternie, jak nici pajęcze, tworząc obrazy, miłe zbolałemu sercu.
Tamta grupa drzew, rzadko rzuconych przypomina mi owo wzgórze w mojém rodzinném ustroniu, gdzie siadywać i na świat tęskno patrzéć lubiłam. Przypomniały mi się pamiętne sceny z owego wzgórza, które dotąd zgiełk i hałas miasta zupełnie przygłuszał.
Słyszałam teraz wyraźnie te rozmowy nasze, któreśmy wspólnie z Jerzym prowadzili, a które wtedy dla mnie miały tyle uroku!
Zgiełk i hałas miasta, życie gorączkowe, zapełnione mnóstwem drobiazgów codziennych, nie pozwoliły tym rozmowom utrwalić się w pamięci, skazując je na zapomnienie, jako piękną, ale fantastyczną sielankę. Dziś ta sielanka wraca do życia, przybiera rumieńce i ubiera się w kwiaty wonne.
Myśli takie nachodziły mnie teraz codziennie. Sprzyjała im samotność, na jaką byłam skazana. Śniegi jeszcze wszędzie nie stopniały, ziemia była grząska, a ogród zupełnie zdziczały.
O wycieczkach nie można było ani marzyć, potrzeba było ograniczyć się na przechadzkach po tych zatęchłych ponurych komnatach i na codziennych poprzestawać rozmowach.
Sny młodéj wyobraźni i porywy serca były tak rozkoszne, tak piękne... Dlaczegóż je zatraciłam?
Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/318
Ta strona została przepisana.