Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/333

Ta strona została przepisana.

ale ponad wszystkiém górowała boleść i rozpacz z powodu utraty ojca. Pani Zenobia zaniemogła ciężko. Uznałam za stosowne zostawić ją w nieświadomości wszystkich następstw téj strasznéj katastrofy. Z sąsiadów mało kto się zjawił, bo ojciec jeszcze się z nimi nie zapoznał. Wszystko spoczęło na moich barkach.
Nad wieczorem drugiego dnia przyjechał Jerzy. Był jeszcze bledszy, aniżeli wtedy, gdy go po raz ostatni widziałam. Zresztą, może nie widziałam go dobrze, bo gdy się ze mną witał, miałam oczy łzami zalane. Czułam tylko gorący uścisk jego ręki, co na teraz było jedyną moją pociechą.
Oprócz rzeczy, odnoszących się do pogrzebu, o niczém inném nie mówiliśmy ze sobą. Cały czas był tém zajęty.
Pogrzeb był cichy, bez żadnéj parady. Jakkolwiek rozesłano uwiadomienia licznym znajomym i przyjaciołom, nie starczyło jednak czasu, aby się większy zebrał orszak.
Nad wieczorem, gdy już nikogo z obcych we dworze nie było, wszedł do mnie Jerzy, aby ostatecznie rachunki załatwić.
Rachunki nie trwały długo.
Po skończonych rachunkach nastąpiła długa pauza.
Jerzy patrzał na mnie, jakby czegoś jeszcze ocze-