Zdaje mi się, że moje szczęście powinno inaczéj wyglądać.
Czy je przyćmiewa boleść nad świeżą mogiłą ojca? Czy nagła utrata bogactwa i żal po niém nie pozwala mi widziéć tych barw rozkosznych, w jakie zazwyczaj szczęście się przystraja?
Czy to szczęście moje nie jest dzisiaj jeszcze zupełném? Czy grozi mu co?
Takie rozmyślania trapiły mnie całą noc, a gdy zasnęłam, niepokoiły mnie sny straszne i okropne.
Przy grobie ojca widziałam drugi grób świeżo wykopany, nad którym stał stary grabarz, oparty na łopacie, jakby czekał na nową spóźniającą się ofiarę.
Raz zdawało mi się, że tą ofiarą ma być pani Zenobia, która mocno zaniemogła — drugi raz widziałam siebie w białéj sukni, z wiankiem białych róż na głowie, z rękami złożonemi na piersi. To znów widziałam kogoś, co śmiałym krokiem do tego otwartego grobu zdążał, ale nie miałam odwagi spojrzeć w twarz jego...
Czułam tylko, że na widok tego człowieka serce biło mi gwałtownie w piersi, że chciałam go pochwycić za szatę i przytrzymać nad brzegiem tego grobu, który czyhał na niego.
Rano zbudziłam się zapłakana i zmęczona. Jerzy już był odjechał. Niepokój, który mię całą noc dręczył, zwiększył się teraz jeszcze bardziéj.
Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/348
Ta strona została przepisana.