Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/48

Ta strona została przepisana.

dysonansem, jakim może być nawet marsz żałobny Chopina, przy tkliwéj, sielankowéj piosence.
Czy nasz świat jest ciaśniejszy od męzkiego, czy tylko ta ciasnota narzuconą nam jest przez wychowanie, to jednak pewna, że najmilsze są dla nas niektóre ustronia życia, do których nie dochodzą żadne wielkie burze i gromy spraw publicznych. To téż wysoki nastrój odpowiedzi pana Jerzego sprowadził mimowolną pauzę, z któréj trudno było odgadnąć, czy ja do niego się dostroję, czy on się zniży do mnie.
— Tak, — rzekłam po długiéj pauzie — pan przyszedłeś z panem Ligęzą właśnie w chwili takiéj, w któréj ważyły się nasze losy. Powiedz mi pan jednak szczerze, czy, oprócz społecznych względów, nie miałeś pan żadnych innych powodów do ratowania naszego mienia?
Pan Jerzy spojrzał badawczo na mnie.
— Jestem przekonany, że pani nie przypuszcza, abym miał jakie podstępne zamiary...
— Ależ nie, nie — odpowiedziałam żywo, trącając go w ramię rękojeścią szpicruty — nigdy o tém nie myślałam... Sądziłam tylko, że pan...
— Że ja?...
— Że pan, widząc mnie płaczącą... ulitował się nad biedną sierotą!
Poczułam łzy w oczach i szybko zasłoniłam chustką twarz, aby tych łez nie okazać. Na mojéj ręce