Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/56

Ta strona została przepisana.
VIII.

Po téj rozmowie nastąpiły dni jasne, pogodne. Byłam pewną, że ojciec z moich słów coś wyrozumiał, a reszty się domyślił, tak samo, jak i ja domyślałam się wiele z ostatniéj z Jerzym rozmowy.
I nastąpiło między nami dziwnego rodzaju porozumienie. Byliśmy wszyscy przekonani, żeśmy już sobie wszystko wypowiedzieli.
Ojciec, jak przedtém, był w dobrym humorze i często mnie w głowę całował. Było to, jakby ciche zezwolenie na to, o czém teraz marzyłam.
Tak samo mógł sobie pan Jerzy wytłómaczyć moje postępowanie, jak ja w jego słowach i zachowaniu się widziałam tylko ciąg dalszy tego, co mi w owym czasie na wzgórzu powiedział.
Były to w ogóle chwile wyczekiwania, najprzyjemniejsze, jakie są w naszém życiu.
Kochałam Jerzego, chociaż ta miłość inaczéj wyglądała od tego, co mi moje starsze koleżanki opowiadały. Byłam pewną, że i Jerzy mnie kocha, chociaż mi tego tak wyraźnie nie powiedział, jak to w książkach czytałam.
Sercem, marzeniem byliśmy bliżéj siebie, ale słowa nasze zatrzymywały się na pewnéj granicy względów towarzyskich. Więcéj mówiły nasze spojrzenia, nasze witania się na dzień dobry, a pożegna-