rował nad jego miłością, nie widziałby w tém żadnego poniżenia.
Po takich rozmyślaniach zrobiło mi się jeszcze smutniéj i znów zaczęłam płakać. Czułam się jakoby opuszczoną, zdradzoną. Rozżalenie moje prowadziło mię do coraz smutniejszych domysłów. Postanowiłam zachowaniem mojém dać mu do poznania, że mi ubliżył, że sercu memu niepowetowaną wyrządził krzywdę.
Postanowiłam zająć wobec niego takie samo stanowisko, jakie on zajął wobec mnie. Chciałam mu dać poznać, że i ja widzę tę zmianę, jaka dziś zaszła w naszém położeniu i nad dalszą drogą zaczynam się namyślać.
Równą bronią zmierzymy się.
Takie postanowienie uspokoiło mnie nieco. Przyczyniła się do tego ukryta pewność, że w takim razie zwyciężyć muszę. Mężczyzna musi w takiéj walce uledz kobiecie, musi się dać zwyciężyć, choćby miał rękę silniejszą i większą wprawę.
Otarłam łzy, poprawiłam włosy i przejrzałam się w źwierciedle. Byłam blada, oczy miałam zamglone. Około źwierciadła zobaczyłam pączek róży, który mi ogrodnik przyniósł, jako ostatni wysiłek zamierającéj „Gloire de Dijon”. Zanurzony w wodzie, rozwinął się nieco przez noc. Wyjęłam go z kubka i wsadziłam we włosy. Był on dzisiaj w zgodzie z moją twarzą, a nawet czynił mnie podobną do Ofelii, jak
Strona:Zacharyasiewicz - „Moje szczęście”.djvu/91
Ta strona została przepisana.