chwili wyszedł Ojciec definitor z pokoju z panią starościną.
Plan kościoła już był dostatecznie ułożony.
Tego samego wieczora, późno w noc, było wesoło w domu JPana Tymoteusza. Kilku najserdeczniejszych towarzyszy, którzy ze stolicy do niego przyjechali, zabawiali się teraz u niego. Jedni grali w kości, inni przy pełnych puharach opowiadali różne wesołe facecye.
Gospodarz nie brał udziału w tych rozrywkach. Chodził po izbie zamyślony i od czasu do czasu czuba ręką zacierał.
— Dałbym zato lewe ucho — ozwał się Sylwan Rawicz, chętny chłop do wszystkiego, — że Tymek jakąś awanturkę mota na wąs!
— Czas byłby wielki, aby trochę pohulać! — dodał płowych włosów młodzieniec, którego twarz spłowiała także przy kartach.
— Nie odzywajcie się teraz do mnie — odrzekł pan Tymoteusz — bo jestem zły, jak Lucyper! Chciałbym kogoś w kawałki rozszarpać!
— Dla jednej dziewuchy? nie warta tego!
— Nie mówcie tak, bo za tę dziewuchę oddałbym dzisiaj życie swoje!