Stuknęły kielichy a śmiech wesoły długo rozlegał się po izbie.
Pani stolnikowa właśnie co z Jagusią skończyła pacierze poranne, gdy Rawicz zjawił się na progu. Był czarno ubrany i twarz miał bladą, jakoby z wielkiego smutku.
— Niech pani stolnikowa wybaczy — rzekł głosem grobowym, — że przychodzę z wieścią hiobową. Oto nasz najdroższy przyjaciel, JPan Tymoteusz...
— Zachorował! Zachorował! — ozwały się naraz dwa głosy kobiecie.
— Umarł!
— Umarł! — krzyknęła Jagusia i rozkrzyżowała ręce Na jednej wisiała koronka.
Była w tej chwili podobną do statuy św. Teresy. Twarz miała bladą, jakby z białego marmuru wykutą, usta napół otwarte, a duże, szafirowe oczy otworzyły się szeroko.
Rawicz zerknął z upodobaniem na ten posąg mistrzowski.
— Czy waszmość nie żartujesz? — spytała po chwili stolnikowa. — Wczoraj był u nas, grał do wtóru Jagusi na klawikordzie.
— Wrócił do domu jakiś smutny i zamyślony. Nic się do nas nie odzywał, tylko chodził po izbie. Przed dwunastą rzekł do nas: