Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/10

Ta strona została przepisana.

Pan Idzi przywiózł z sobą do wód szczawowych jakiegoś zwiędłego staruszka, którego w stosunkach osobistych nazywał stryjaszkiem, a na zgromadzeniach publicznych J. Panem marszałkiem. I zaraz rozeszła się wieść od Pienin aż po Czerwony Klasztor, że J. Pan Jaksa Korczak jest gubernialnym marszałkiem z Litwy czy Ukrainy a bezdzietnym stryjaszkiem J. Pana Idziego, przyzwoitego kandydata do stanu matrymonialnego.
I w dziwnéj sprzeczności stanęły teraz najszlachetniejsze zazwyczaj uczucia ludzkie. Im więcéj J. Pan Jaksa kaszlał, tém wyższy był kurs J. Pana Idziego. Im więcéj pan Jaksa o śmierci mówił, tém jaśniéj błyszczały oczki szafirowe J. Pani Agaty, panny — mężatki, która po otrzymanym rozwodzie, pragnęła wejść w powtórne śluby małżeńskie. Pan Idzi podobał się jéj widocznie.
Pan Idzi był skromny i wcale na zdobywcę serc niewieścich nie wyglądał. Pielęgnował z całą starannością kaszlącego stryjaszka i marszałka gubernialnego, i często dawał się z tém słyszeć, jak mu to przykro będzie złożyć brata ojca swego w ziemi, od któréj tak daleko jest familijny Korczaków grobowiec! A gdy raz żartobliwie pan Agapit powiedział, że śmierć stryjaszka-marszałka nie sprawi mu zbyt wielkiéj boleści, bo prawdopodobnie należeć będzie do tak zwanych śmiejących się sukcesorów — pan Idzi z pogardą odparł ten żart, utrzymując, że kilkakroć sto tysięcy nie jest jeszcze tak znaczną cyfrą, któraby mogła przytłumić w sercu jego uczucia prawdziwie synowskie!