Podobny on był w téj chwili nieco do Donkiszota, któremu w gorącéj walce z wiatrakiem zdało się, że pokonywa zaciętego nieprzyjaciela. I panu Kryspinowi zdawało się, że odniósł walne zwycięztwo nad swoim rywalem, który jego marzeniom tak uporczywie zagrażał. Wierzył, że śmiałym atakiem wydarł mu szczęście i sobie przywłaszczył. Podziwiał swoję zręczność w szybkiém skorzystaniu z telegramu, i nadął się dumą, jak wódz po walnéj, historycznéj bitwie.
Teraz już nic nie groziło jego ostatecznym marzeniom. Z piękną rączką Maryi posiędzie miljony w płynnym stanie; z miljonami będzie miał estymę najpierwszych powiatu bohaterów, będzie miał uścisk księcia Jerzego, obiadek u Marszałka i fotel obok fotelu pani Marszałkowéj! Ileż to szczęścia, ileż słodyczy w tych marzeniach!
Czyż przez to wszystko nie stanie się znacznym w całym powiecie?
Myśli te i marzenia oszołomiły go. Nic już nie widział przed sobą i nie słyszał. Ucha jego nie dolatywały żadne słowa, któreby go z tych marzeń wyrwać mogły!...
Cały wieczór tego szczęśliwego dnia przepędził w dworku przedmiejskim. Patrzał szczęśliwy w rozjaśnione oczy Maryi i po każdéj sekundzie takiego patrzania stawał się lepszym, szlachetniejszym. Uwierzył nawet, że jest rzeczywiście bardzo szlachetnym i mógłby nawet dać tego dowody, gdyby potrzeba było.
Telegram był już w takim razie dla niego rzeczą małoważną.
Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/106
Ta strona została przepisana.