pochyliły mu barki i pomarszczyły twarz wzdłuż i w poprzek. Nazywał się także Jan, ale Babtysta.
Trzeci gracz był to zacny proboszcz miejscowy z naturalną tonzurą i sztucznym, własną pracą przyswojonym sobie spokojnym temperamentem. Twarz miał przyjemną i więcéj milczał aniżeli mówił, chociaż nazywał się Jan Złotousty.
Takich trzech Janów zabawiało się dzisiaj preferansem, umotywowawszy sobie grę szlachetną przejmującém zimnem jesienném i złemi cenami produktów rolniczych, wyczytanemi w dzisiejszéj gazecie.
— Mówię Wpanom — ozwał się gospodarz, czyli Jan 1-szy, którego towarzysze dla krótkości panem Kapistranem nazywali — mówię panom, że przy takich zmartwieniach naszych, jedyne remedium jest preferansik! Siedm w pik!
— Waszmosci tak dobrze mówić! — odparł pan Baptysta — karta idzie do ręki, że aż miło! I jabym lubił takie lekarstwo na dzisiejsze zimno, które rzepakowi zaszkodzi, i na te ceny przeklęte, które zamiast iść w górę, na dół spadają!... Tfu! Same siódemki i ósemki — żadnego łba! A nie wiem dlaczego karta sprzyja więcéj dziedzicom niżeli posesorom. Preferans bowiem jest to gra posesorska!
— Dlaczego Wpan tę grę tak nazywasz? — zapytał zwolna proboszcz.
— Niezawodnie wymyślił preferansa jakiś dzierżawca, bo w systemie téj gry odbija się sytuacya dzierżawcy czylim posesora.
Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/120
Ta strona została przepisana.