Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/128

Ta strona została przepisana.

To złote tło było rzeczywiście bardzo ponętne. Wyobrażało ono piękną wioskę z lasem wysokopiennym i dwoma młynami w perspektywie! Prócz tego podejrzywano pana Kapistrana o różne zakopane talarowe talenta.
Koło tego uroczego kwiatka uganiało się kilku różno-skrzydłnych motyli. Na przodzie z podniesionemi skrzydłami stał pyszny, złotem nakrapiany motyl amerykański. Miał na sobie zwykły, czarny frak, białą chustkę pod szyją i szapoklak pod pachą. Na rękach jaśniały lapisowe rękawiczki. Był wzrostu wysokiego i miał zarost trochę rudawy, przypominający mieszkańców Albionu. Starał się widocznie, aby ten włos swój w taki sposób ułożyć, jak to czynili pokrewni jemu... z Albionu. Miał faworyty rozstrzępione, a brodę wygoloną.
Na pierwszy rzut oka poznać w nim można rasę szlachetniejszą. Ma lornetkę na orlim nosie, prawą rękę włożył za otwór kamizelki pod pachą, a lewą nogę z fantazyą naprzód wysunął. Mówi po francuzku a jeżeli czasem do kogoś po polsku odezwać się musi, to nie idzie mu to jakoś dobrze. Stara się widocznie o to, aby tu być jak można odosobnionym i ściga tylko swoją lornetką pannę Antoninę, która w téj chwili z panem Władysławem rozmawia.
Pan Władysław jest na pozór w zupełnéj sprzeczności z panem Alfonsem. Zamiast fraka ma jakąś kurtkę szamerowaną, zamiast lapisowych rękawiczek, ma swoją własną skórę, która nie należy do najlepszych. Jest przytém nizki i dosyć zwinny, jak na roboczego człowieka przystało.