Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/129

Ta strona została przepisana.

Opinja publiczna stawia go co do zamysłów skrytych, w jednym szeregu z panem Alfonsem, a nawet więcéj wtajemniczeni utrzymują, że dawniéj jakiś ściślejszy afekt między panem Władysławem a panną Antoniną istniał, tylko afekt został późniéj gwałtownie umorzony przez macierzyńską miłość mamy dobrodziejki, która po długiéj dla domu tak zaszczytnéj wizycie pana Alfonsa, wręcz córce powiedziała, aby sobie bałwana Władzia z głowy wybiła.
Czy panna Antonina zaraz to uczyniła, trudno powiedzieć — nie można jednak zaprzeczyć, że odwiedziny pana Alfonsa i jego opowiadania o cioci Radziwiłłowéj sprawiały jéj wiele przyjemności. Również i tego przemilczeć nie można, że od czasu poznania pana Alfonsa nie raczyła więcéj Władysława wyższą, jak mówiła, kompozycyą melancholiczną, ale zbywała go walczykiem Strausa, podczas gdy kompozycyi wyższéj przysłuchiwał się pan Alfons z melancholijnem pochyleniem głowy. Domowi słudzy zauważyli nawet, że ulubiony piesek panny Antoniny „Buryś” nie obgryzał teraz futerka z czapki pana Władysława, ale jadł z apetytem jasne rękawiczki pana Alfonsa, jeżeli je raczył na usilną prośbę gospodarza zdjąć z rąk swoich.
Z tego wszystkiego można wnosić, że „bałwan” Władysław ustąpił rzeczywiście złotemu paniczowi, który tak zręcznie się kręcił i o swojéj cioci Radziwiłłowéj ustawicznie mówił.
Zdaje się jednak, że poczciwy „bałwan” nie dał za wygrane, i kiedy tylko mógł zbliżał się do panny, czy to