Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/130

Ta strona została przepisana.

na fundamencie dawnych obiecanek, czy też czynił to z godnéj uznania odwagi i męztwa kawalerskiego.
Pomiędzy témi ostatecznościami były jeszcze inne pośrednie figury. Jeden z nich miał pięciu braci na jednéj wioszczynie, którzy wszyscy poświęcili się zawodowi obywatelskiemu w nadziei ożenienia się bogato — drugi miał cztery siostry w stanie dziewictwa, z których każda oczekiwała męża z ładną wioską w nadziei, że kochany braciszek, który ma tak ładne faworyty i głowę na pół rozdzieloną, za żoną weźmie piękne dobra.
Był jeszcze trzeci i czwarty, ale zew naturze wszelkie pośrednie twory i istoty są słabszéj organizacyi i żadnéj ważnéj nie odgrywają roli, to téż i o tych wszystkich, między powyższemi ostatecznościami, konkurentach panny Antoniny „nawet mówić nie warto”, jak się wyrażała mama dobrodziéjka.
Z dwóch więc tylko stron groziło panu Kapistranowi porwanie ukochanéj jego Sabinki — ze strony złotego panicza, jak sobie tego widocznie życzyła mama — i ze strony „bałwana” Władysława, jak tego widocznie obawiał się sam ojciec.
To téż w niemałym kłopocie był pan Kapistran, gdy kochana małżonka odwołała go od jeszcze więcéj ukochanego preferansa. W salonie koło fortepianu już czekał na niego pan Alfons. Był dzisiaj również starannie jak zawsze ubrany, tylko dla rozmaitości trzymał w ręku elegancki szpicrucik z fiszbinu, który uważał za stosowne wziąść z sobą pod strzechę szlachecką. Bawił się tym szpicrucikiem wyginając go na wszystkie strony.