— A! kochany pan Alfons! — zawołał gospodarz otwierając jak na chudego szlachetkę zbyt szeroko swoje ramiona — a! kochany, drogi gość mój!...
— Więcéj, więcéj niżeli gość panie Kapistranie — odparł pan Alfons, całując w powietrzu wąsy pana Kapistrana — prawdziwy przyjaciel i...
Pan Kapistran zamknął paniczowi usta głośnym pocałunkiem.
— Siadajże! Siadaj! A jadłeś co? Hej, Szymek! Ty łotrze jakiś i cymbale... zaraz tu!
Pan Alfons podziękował gościnnemu gospodarzowi, mówiąc, że przed chwilą jadł dopiero obiad, gdyż u cioci księżnéj jadają obiad aż nad wieczorem.
— To może kieliszeczek wina? — zagadnął gospodarz pod naciskiem chmurnego wejrzenia jéjmości — a może co z bakaljij... rodzynków, migdałków, sera lub wędzonki!
Przy ostatnim przysmaku chmurne wejrzenie jéjmości przybrało groźbę gromu.
— Nie wędzonki — poprawił się biedny pan Kapistran — ale chciałem powiedzieć konfitur i śliwek z kminkiem, na rożenek wtykanych. Sama Antosia je nadziewała.
Pospieszyła w pomoc niezdarnemu gospodarzowi małżonka. Wsunęła pulchne ramię między pana Alfonsa i męża i rzekła:
— Memu Kapciowi jeszcze preferans w głowie, od którego właśnie go oderwałam. Już tak lubi tego preferansa, że nawet po śmierci grałby jeszcze, gdyby przy sobie znalazł jaką partyę dogodną.
Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/131
Ta strona została przepisana.