Był podobny do człowieka, który nagle stanął na chwiejącéj się desce. Gdy chciał iść na jeden koniec, deska pochylała się i groziła czarną przepaścią — gdy uciekał na drugi, powtarzało się to samo.
Biegał więc biedny pan Kapistran z jednego końca na drugi, szukał jakiego ratunku, ale napróżno.
Wreszcie tak się tém balansowaniem zmęczył, że siły żywotne opuściły go i mózg nad miarę zturbowany wymówił mu służbę...
Pan Kapistran zasnął.
I stała się rzecz dziwna. Kłopoty jego, które miał na jawie, przeniosły się za nim do tajemniczéj krainy snu.
Śniło mu się, że stoi na desce zawieszonéj w połowie nad straszną przepaścią. Deska ważyła się zrazu ku przepaści na którąbadź stronę uciekał.
Straszna to była męka! Pan Kapistran wołał o pomoc, ale pomocy z nikąd nie było...
Deska ważyła się coraz więcéj do przepaści bezdennéj, czarnéj jak czeluście piekła, dolatywały go jakieś dzikie głosy, jakieś jęki i westchnienia!...
Włosy stanęły mu na głowie, pot lał się po skroniach... Wołał Doga na ratunek... deska chyliła się coraz więcéj... chwycił się paznokciami... nic nie pomogło... usunął się i spadł w otchłań bezdenną...
Wreszcie stracił zmysły i — umarł.
Dusza ś. p. Kapistrana zatrzymała się w ciele aż do pogrzebu, aby być świadkiem tego, na co człowiek za życia sobie zarobił.
Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/139
Ta strona została przepisana.