I dobrze było w téj nowéj służbie panu Marcinowi, a jeszcze lepiéj było gromadce.
Wiele burz przemknęło ponad gmach Rzeczypospolitéj, wiele się tam popsuło i złamało, ale pan Marcin nic o tém nie wiedział. A jeśli kiedy co przypadkiem do niego doszło, zatykał sobie uszy, mówiąc:
— Senatorem nie jestem, a ręki nie mam!
I tak minęło lat czterdzieści. O wyniesieniu na tron polski Stolnika litewskiego dowiedział się gdzieś przypadkiem od przejeżdżającego kwestarza i tylko lewą ręką na to machnął. Późniejsze zaburzenia także go nie wiele obchodziły, a gdy kiedy coś mocniéj go drasnęło, powtarzał na to znaną swoją rekuzę.
I tak czystym był pan Marcin w obec Boga i ludzi, a Bóg i ludzie kochali poczciwego szlachcica, mimo, że zarywał na dziwaka. Był bowiem bezżenny, i zdawało się straciwszy rękę, stracił był i afekt do kobiet. Po prostu jednak rozumował sobie pan Marcin:
— Jestem kaleką, a chociaż do kalectwa przyszedłem w służbie Rzeczypospolitéj, cóż ztąd? Któraż kobieta powie, że mi do twarzy bez ręki?
I może słusznie rozumował pan Marcin. Lecz mniejsza o to, dosyć, że był bezżennym aż do przyjęcia świętego oleju.
Mimoto jakoś po ukoronowaniu Stolnika litewskiego ukazała się na dziedzińcu futerka jakaś młoda, czarnowłosa dziewczynka. Dzisiejszy zepsuty świat mówiłby o tém różnie, ale wtenczas nikomu nawet do głowy nie przyszło, powątpiewać o tém, że panna Dorota jest najprawdziwszą siostrzenicą JMPana Wilgi, a córką ś. p.
Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/159
Ta strona została przepisana.