Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/163

Ta strona została przepisana.

W takim razie nie można było siedzieć na małym futorku między lasami i bagnami. Namyśliwszy się dostatecznie postanowił pan Marcin udać się do Warszawy i z blizka temu wszystkiemu się przypatrzyć, a w razie potrzeby rzucić na szale losów Rzeczypospolitéj swoje trzy słowa.
Słońce już się miało ku zachodowi, gdy wyjeżdżając na dziedziniec swego futerku, ujrzał w ganku czarnooką Dorotkę. Nowy kłopot przybył do jego smutków.
— Gdzież to biedne dziecię zostawię — pomyślał sobie, w domu nie będzie nikogo, a wziąć ją do Warszawy jeszcze gorzéj. Ksiądz gwardyan opowiadał mi, co za zepsucie panuje w Warszawie, a dziewczynka nieszpetna...
I tak kłopotał się biedny pan Marcin przez półtrzecia dnia, nie jadł i nie spał, aż wreszcie zawoławszy Dorotkę, tak do niéj przemówił:
— Dziecko moje! Ważną mam dla ciebie nowinę. Nazajutrz, w wilją św. Stanisława wybierzemy się w drogę. Pojedziemy do Warszawy. Ważne sprawy mnie tam czekają. Ale mówię ci, Warszawa to nie futor, gdzie kilkoro poczciwych ludzi mieszka. Tam górą zepsucie, zgorszenie, obraza majestatu bożego. Trzeba się modlić, a szatana odpędzać, aby ci coś do ucha nie naszeptał. Przedewszystkiém radzę ci udać się pod opiekę św. Antoniego patrona poczciwéj opinii.
Dorotka podskoczyła z radości, ucałowała wujaszka w rękę, a odmawiając litanię do św. Antoniego, zamarzyła o Warszawie, którą tylko znała z opowiadania.