Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/167

Ta strona została przepisana.

— A cóż się tu dzieje w dzisiejszéj Warszawie, mater Dei! — krzyknął Wilga — toż senator ubogi, a szlachcic się panoszy!
Michna pociągnął Wilgę za rękaw i rzekł:
— Inne czasy! inne czasy! szlachta górą, liberum veto!... Ale Wasze z dalekiéj drogi, słońce przypieka a biedna chudoba i młode dziewczę, co tam siedzi na wózku, radeby się skryć gdzie. Jestem tu na gospodzie, pójdźmy a pogadamy sobie przy szklance miódku.
Rzekłszy to, uchylił czapki przed stojącą koło niego szlachtą, na znak pożegnania, a sam przysiadł do wózka, wziął w jedną rękę szablę i maczugę, w drugą Dorotkę i wszystko troje zaniósł do sieni gospody i tamże na ziemi postawił. Dorotka uśmiechnęła się do szlachcica i nie mogąc na prędce znaleźć słów na podziękowanie, okazała mu tymczasem dwa rzędy białych jak kreda ząbków, co szlachcica w taką przyjemną wprawiło alteracyą, że po wąsie musnął i łysinę pogładził.
— Do stu katów! — pomyślał sobie — jak wiewióreczka! I byłby niezawodnie jeszcze raz wąsa podkręcił, a nawet już prawą ręką do łysiny się zbliżał, gdy go pan Wilga zatrzymał i o drzwi jego izdebki zapytał. Roztasowawszy się w izdebce i opatrzywszy konie w siano i owies, usiedli obaj towarzysze przy flaszy z miodem a Michna tak zaczął:
— Zapewne wiadomo waszeci, co się u nas dzieje.
Wilga machnął ręką i mruknął coś pod nosem.
— Ale najprzód powiédz mi wasze, czy jesteś adherentem króla?