Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/17

Ta strona została przepisana.

a drugą połową musiał wyrażać boleść i zadziwienie, na taką poniewierkę ukochanych gór swoich, które tak rzetelnie pokochał!...
W końcu stało się z szanownym delegatem to, co zazwyczaj dzieje się z każdym wielkim człowiekiem, gdy mu sprzymierzeńców i adwersarzy zabraknie — zapomniano o nim. Głos retmana wołał do wsiadania na łodzie. Goście zaczęli się grupować i pchać do łodzi — zacnego delegata popychano coraz mniéj łagodniéj, aż w końcu ulokowano go w błocie i tam zostawiono z całym zapasem pozostałych dyplomów, roczników i całą jego szlachetną miłością gór tatrzańskich.
Panna Euzebia wyglądała dzisiaj bardzo pięknie. Nadzieja przyjemnych w téj wycieczce wrażeń podrażniła jéj nerwy, a lekki, piękny rumieniec okrasił jéj twarz bladą. Oczy ciemne paliły się łagodnym płomieniem i z pewnym niepokojem oglądały się na wszystkie strony.
Przy niéj stał szczęśliwy kandydat J. Pan Idzi, a z matką rozmawiał kaszlący jego stryjaszek.
Oczy Euzebii szukały jednak jeszcze kogoś. Prócz dwóch J. Panów Korczaków, trzeba jéj było jeszcze jednego klejnotu. A ten klejnot stał opodal, smutnemi oczami patrzał na nią, jak ongi patrzał lis na tak zwane winogrona zielone, ale nie miał odwagi zbliżyć się. — W ręku trzymał dyplom na członka Towarzystwa Tatrzańskiego i rocznik illustrowany z góralem na czele. Góral ten przypominał mu budę góralską z owego czasu, kiedy to na świecie jeszcze milionów nie było, i smutno zamarzył sobie biedny aspirant katedry nauczycielskiéj, od któréj miliony tak dalego uciekają!...