Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/173

Ta strona została przepisana.

zwierciadła, które na ścianie wisiało. Uśmiechając się wdzięcznie mówiła do siebie w duchu: „Jak mi do twarzy, aż miło!”
Usłyszawszy że drzwi skrzypnęły, obróciła się nagle i zapłonęła cała, jakby ją kto na złym uczynku był schwycił. I czemprędzéj przypomniawszy sobie receptę wujaszka, poddała się w opiekę św. Antoniego, patrona dobréj opinii.
Korticzelli stał chwilę przy progu i ani słowa nie wyrzekł. Widok Doroty prawie go oczarował. Doświadczony Włoch, który wszystkie piękności Warszawy znał na palcach, szepnął w duchu, że w tym rodzaju pięknéj dziewicy jeszcze mu się nie zdarzyło obaczyć. I kto wie, jakby długo był stał przy progu, gdyby go pan Wilga nie był zaraz z góry nabrał:
— He! Czego waszmość chcesz? Może waszmość zbłądziłeś, to podle, podle proszę — drugie drzwi...
— Wcale nie zbłądziłem — odparł dworzanin z słodkim ukłonem — chciałem tylko poznać JMPana Wilgę, niegdyś towarzysza...
— A, to co innego! to siadaj waszmość, powiedz mi najprzód, czém się pieczętujesz... albo i tego nie trzeba, bo dzisiaj szlachectwo u was tandente! Ale wypijesz waść szklankę miodku?
— Jestem szlachcic włoskiego pochodzenia...
— Daj waszmość temu pokój! wszystko śmiecie z Włoch do nas się garnie, ot siadaj przy nas i gadaj co chcesz.
— Jestem dworzaninem najmiłościwiéj nam panującego króla...