Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/197

Ta strona została przepisana.

Mimoto miał Radysz powodzenie w całéj okolicy.
Jego obręcze były łykowate a giętkie jak rozpalone żelazo, jego beczki i cebry słynęły na jarmarkach w okręgu pięciu mil. Ale w miarę tego, jak się towar jego między ludzi coraz więcéj rozchodził, tém mniéj miał bednarz znajomych i przyjaciół, a w końcu ujrzał się tak osamotnionym jak lipa przy drodze. Nikt do niego nie przychodził, w drodze nikt go nie pozdrawiał ani nawet „pochwalony” nie powiedział. Bednarz zaczął znowu blednąć na twarzy, brzuch mu spadł, a siwe futro jakoś poszarzało. I mówili znowu ludzie między sobą na stypie, że złe sumienie wysysa tłuszcz z człowieka i czyni go chudym jak deska.
Walenty Serdak, szewc z profesyi, który najbliżéj bednarza mieszkał, opowiadał co Piątek zgromadzonym w szynczku mieszczanom, że u jego sąsiada jakieś dziwne dzieją się rzeczy.
Razu jednego odmawiając wieczorem Anioł Pański jakoś mimowoli zaszedł aż do płotu, który odgradzał szerokie podwórze bednarza. I mimowoli rzucił okiem przez dziurę w płocie i obaczył ogromne stosy wystruganych drążków, które bednarzowi do niczego nie są potrzebne. A gdy w nocy przez okno wyglądnął, aby obaczyć, czy już węgierka świta, ujrzał przed domem u bednarza kilka latarń, które tu i ówdzie się kręciły, a gdy ucho nadstawił słyszał wyraźnie, że kilka wozów z podwórza wyjeżdżało, a przy tém coś niby szabla brzęczało.
— Że tam coś niechrześcijańskiego się święci, dałbym za to dwa zęby wybić — zawołał Mateusz Piróg,