Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/209

Ta strona została przepisana.

— Hola mości Radyszu! — odparł gość — już to ani Piróg ani Kapusta nic wielkiego nie dokażą. Ja każdego dnia, gdy wstaję i pacierz mówię, dodaję w końcu te słowa: Marcinie, pamiętaj, że się zwiesz Popiel, a chociaż masz tylko pół włóki gruntu, to przecież musisz tak żyć czysto i uczciwie, jakbyś był królem polskim. Bo musicie wiedzieć, że Popielowie to familia królewska.
Bednarz machnął ręką i rzekł;
— Znałem ja i z waszych wiele nieuczciwych ludzi. Ot naprzykład Jakób Zawiłła z Dąbrowy...
— To być nie może — przerwał mu Popiel — Jakób Zawiłła z Dąbrowy, (którego wcale nie znam) jeźli jest urwipołciem, to pewnie nie szlachcic, ale jakiś wtręt lub żydowin, a przynajmniéj z matki Tatarki... albo...
— Panie Marcinie — rzekł bednarz, kładąc na ramieniu szlachcica szorstką, spracowaną rękę — wiem ja mości Popiciu, że każdy z was, co to tam w skrzyni jakieś papiery po ojcu chowa, jest butny i pyszny i na człowieka z góry patrzy. Wiem ja, że Piróg i wielu innych mieszczan nie są jak byli święci, o których w niedzielę w téj dużéj książce czytam. Ale wam przecież nie godzi się wygadywać...
— Wy Szymonie jesteście człowiekiem uczciwym — przerwał Popiel — ale nad swoją uczciwość nic nie rozumiecie.
— Czegóżbym nie rozumiał? — zapytał bednarz.
— Wasze całe szczęście jest tłuste podgardle wieprzowe i kiszki z kaszką — ciągnął daléj przybyły.