Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/26

Ta strona została przepisana.

słońcem, które ma dwór swój własny, ma planety tak okazałe jak Mars, Saturn...
— Myślałam, że zamiast astronomii, mówić pan będziesz o panu Idzim...
— Jeżeli pani tak chodzi o to, to pomieszczę go między Marsem, Saturnem i Jowiszem!...
— Nie rozumiem pana!
— Przyznam się, że ja to samo o pani powiedzieć mogę, chociaż mi to wielką boleść sprawia!
— Przecież powinieneś pan tak łatwo zrozumieć...
— Mogę zrozumieć zabawę, jeżeli ta zabawa niewiele kosztuje nas...
— A gdyby kosztowała całe życie?
— Wtedy nie jest zabawą!
— Któż się znowu chce bawić?
— Jeżeli wchodzimy na drogę, z któréj po pewnym czasie zawrócić zamyślamy, nazywa się to przechadzką, zabawą, nie zaś podróżą do pewnego wytkniętego celu!
Nauczycielskie słowa pana Juljana wywołały na twarzy Euzebii kwaśny uśmiech.
— W ten sposób rozmawiać nie mogę — odparła — bo sama nie wiem, gdzie właściwie jesteśmy!
— Ja jestem tym samym towarzyszem podroży, który w budzie góralskiéj różne rzeczy pani opowiadał, a na noclegu samowar rozdmuchywał...
— I z powodu mojéj nieuwagi, żywcem sobie rękę ugotował!...
— Niech i tak będzie... jestem zawsze tym samym i takim pozostanę do końca życia... nawet wtedy, gdy pani o mnie zupełnie zapomnisz!