Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/27

Ta strona została przepisana.

— Dla czegóż zaraz zapominać? Któż mówi o zapomnieniu? Któż byłby tak niewdzięczny?...
Tu ustał nagle głos Euzebii, bo dźwięk tego głosu miękł i drżał coraz więcéj, jak drży struna, gdy się ją zanadto naciągnie...
— Ja jestem tym samym — mówił daléj nieubłagany aspirant — ale pani... pani odmieniłaś się...
Umajona w gałęzie sosnowe łódź drgnęła nagle, jakby się wywrócić chciała...
— Jak pan możesz tak mówić? — zawołała Euzebia z gwałtownym ruchem, który udzielił się łodzi — jak pan możesz tak zimno te słowa wymawiać, żem się zmieniła!...
— Nie wymówiłem tego zimno — odparł przytłumionym głosem pan Juljan, bo przy tych słowach zapiekło mi w sercu jak rozpaloném żelazem.
— Któż panu podyktował te słowa, jeżeli sercu sprawiają taką boleść?
— Rozsądek!
Roześmiała się Euzebia, a śmiech jéj był podobny do dźwięku struny, gdy się urywa...
— Cha, cha, cha! Rozsądek! — zawołała — biedny ten rozsądek, który w sprawach serdecznych musi zawsze stawać jako świadek odwodowy!... Lepiéj żeby już tego rozsądku na świecie nie było!
W ostatnich słowach Euzebii było już wyraźnie czuć łzy. Usta jéj zadrżały ruchem spazmatycznym.
— Masz pani słuszność — mówił daléj nieubłagany kandydat katedry — rozsądek jest często ważną przeszkodą w naszém szczęściu. Dla tego téż powiada wielki