Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/32

Ta strona została przepisana.

sem było wyobrażenie klejnotu szlacheckiego, które wyglądało imponująco. Były tam miecze i włócznie, był i ząb jakiegoś zwierza i różne podobne ornamentacye szlacheckiego herbu. Stryjaszek zadumał się.
— I cóż? — zapytał pan Idzi.
— Co się tycze naszych zamiarów — odpowiedział stryjaszek, to jeszcze niczego nie dowodzi. Jedna tylko rzecz jest fatalna...
— Jaka?
— Że pan Juljan Trzaska, stosownie do swego starego herbu, będzie się rzeczywiście bił i strzelał!...
Słowa te sprawiły chwilowe milczenie.
— Dlaczegożby się nie bił? — zapytał po chwili pan Idzi.
— Widzisz mój drogi... ja tam w odwagę zwyczajnych ludzi, chociażby byli doktorami filozofii, nie wierzę, osobliwie tam, gdzie trzeba życie na kartę postawić. To musi być już we krwi. Gdzie krwi do tego stosownéj niéma, tam daremny trud wszelki!
— To prawda! — przeciągle odpowiedział pan Idzi.
— Jedna tylko rzecz mię pociesza. Rzeczony pan Trzaska nie poszedł drogą, jaką zwykle chodzą ludzie jemu nazwiskiem podobni. Zamiast skakać jak lew, król pustyni, chce czołgać się jak ślimak. Jakaż to nędzna egzystencya — bakalarstwo! To już nie jest cała krew — to już mięszana!
— Cóż ztąd?
— Ztąd wypływa, że tam nie siła będzie odwagi. Trzeba się tylko ostro postawić, a kto wie, czy w końcu adwersarz nie stchórzy! Rozumiesz?