Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/71

Ta strona została przepisana.

mi? A o czém-że śniła drzemiąca matrona? Czy marzyła o urojonych milionach, czy o niegodziwym człowieku, który razem ze stryjaszkiem swoim, po owéj fatalnéj spowiedzi w górach znikł gdzieś jak kamfora? I jeszcze tego samego dnia powtórzyła się scena noclegowa w żydowskiéj karczmie. Szanowna matrona spoczywała blada i zmęczona, jak żołnierz po odbytéj kampanii; córka z kupy popiołu wydobywała najokazalsze węgle i na blaszanéj pokrywie przynosiła młodemu towarzyszowi, który je wrzucał w olbrzymi komin samowaru i z wielką rozkoszą rozdmuchywał! Oboje patrzali przytém tak czule na siebie, tak dziwnie rozmawiali z sobą oczami, a tak im przytém serce rosło, a w sercu było rozkosznie!
Zresztą wszystko tak było jak na pierwszym noclegu.
Było marzeń i złotych na przyszłość snów bez liku, a nie było udręczeń i żadnych milionów!...
A jeżeli po pięciu godzinach, sen znużone zamknie im oczy, to młody towarzysz śnić będzie o katedrze języków klasycznych, a dziewica z greckim profilem zamarzy o skromnych trzech pokoikach i o sukience czystéj, bielutkiéj, ale... perkalowéj!...
Niechże śnią sobie słodko i szczęśliwie! Niech Anioł Boży strzeże tego złotego snu, niech białem skrzydłem swojém odwraca od ich serc młodych wszelkie burze światowe, które zdala widziane, wabią oko złocistemi barwami, a z bliska — ogłuszają i zabijają!...