Do bogatych jednak panien dostać się trudno. Wszystko tam jakoś wyrachowano. O sercu niéma co wspominać! Kochać nie umieją! Nawet na ładne wąsy i bakenbardy nie zważają!
Tak biadał pan Kryspin w chwilach marzenia. Gdyby miał jaki taki talencik do składania wierszy, byłby niezawndnie pozował na poetę à la Byron, lub Hejne! Byłby pluł jadem na cały świat, byłby męczeńską pierś swoję rozdzierał i gorejące tam odsłaniał ideały!...
Ale pan Kryspin nie miał talentu do wierszy. Nie miał także ochoty zostać po śmierci nieśmiertelnym.
Tę nieśmiertelność byłby dzisiaj sprzedał za lada soczewicę, aby tylko nie był głodnym i aby choć raz w życiu mógł zjeść obiadek u Marszałka!
Zostawiając więc treny życia innym, zdolniejszym od siebie młodzieńcom, poczuł się do zasad czysto realistycznych, które przedewszystkiém o wygodny i smaczny „chleb powszedni” starać się każą.
Taki „chleb powszedni”, łącznie z uściskiem Księcia i obiadkiem Marszałka, mogła mu dać tylko — bogata żona. O taki materyał zaś, jak rzekliśmy, trudno mu było. Bogate panny chciały tytułów i stanowiska, czego on nie miał, a czego mimo tarantów dobić się nie mógł. Skierował więc swoją myśl praktyczną w inną stronę. W stronie téj widział panny tak zwanego niepewnego posagu. Nie były one tak oblężone przez kandydatów jak te, które miały wyraźną hypotekę. Jaki-taki lękał się „złapać” jak to w powiecie mówiono, bo o właściwym posagu nikt nic nie mówił.
Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/80
Ta strona została przepisana.