Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/82

Ta strona została przepisana.

przekonany, że na tém polu może wygrać. Ułożywszy więc sobie plan taki, zaczął się w koło siebie rozpatrywać.
W mieście powiatowém, już na przedmieściu, mieszkała pewna poważna matrona wraz z swoją siostrzenicą. Matrona była dobrego rodu, a nawet czasem widziano ją rozmawiającą z panią Marszałkową. Mimo tak cennéj znajomości, matrona żyła samotnie w małym dworku i niewiele udzielała się ludziom.
Panna Marya dwudziestoletnia jéj siostrzenica, była dosyć piękna. Miała wzrost słuszny, kibić zgrabną, oczy szafirowe, i lekko namarszczone czoło. Koło ust wił się jakiś smutek, a poza nim ulokował się uśmiech szczery i serdeczny. Jakim sposobem ci dwaj lokatorowie tutaj razem pogodzić się mogli, niełatwo było odgadnąć. Ale właśnie ten kontrast miał jakiś dziwny urok dla patrzących... a patrzących miała Marya wielu, bardzo wielu!
— Patrz jaka to twarz oryginalna! — mówili między sobą epuzerowie powiatowi, — szkoda że ją tak z bliska znamy! Gdyby gdzie za granicę wyjechała, gdzieby nie wiedziano nic o majątkowych interesach, mógłby się ktobądź „złapać” na niéj. A tak... to tylko patrzeć można i komplementa prawić!
— Zdaje mi się, że przecież coś tam się polepszyło w spekulacyach jéj ojca! Stary wczoraj telegrafował.
— Zawsze jedno i to samo. Coś się niby pokaże? niby zabłyśnie... i nic więcéj.
— Przyznam się że wolałbym przegrać w ruletę!