Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/89

Ta strona została przepisana.

kowego obywatela o rumianych policzkach i do góry zakręconych wąsikach.
Trudno wiedzieć, jak Marya dla nowego gościa była usposobiona, to jednak pewna, że był gościnnie przyjmowany i aplikanta na cztery wiatry odpędził.
Jedni mówili, że aplikant był zbyt drażliwy na widok mniemanego rywala i bez rzeczywistego powodu swoją wybraną porzucił; inni twierdzili, że miał powód do tego. Faktem jednak było, że gdy cząstkowy obywatel, po spełzniętych na niczém wieściach naftowych, gdzieś w świat za oczy drapnął, aplikant nigdy się już do Maryi nie zbliżył.
Po niejakiéj pauzie przybył do domu ciotuni jakiś dzierżawca z prośbą, aby mu wolno było bliżéj pannie Maryi dać się poznać.
Ciotunia w zasadzie nic nie miała przeciw żadnemu konkurentowi, któryby się Maryi mógł podobać. Dzierżawca więc rozpoczął swoje starania.
Zaledwie kilka filiżanek herbaty wypił, wpadła wieść do miasta, że pan Michał przebił główną arteryę nafty, z któréj wytrysnął strumień grubości chudego człowieka.
Jak puszczyk poprzedzający burzę zawitał do przedmiejskiego dworku wycacany panicz ze szkiełkiem w oku, jeden z ośmiu próżnujących synów jednowioskowego szlachcica, wystraszył dzierżawcę i rozsiadł się na fotelu. Rozpoczął był właśnie pół po polsku a pół po francuzku mówić coś pannie o swoich afektach gorących, gdy młodszy brat ostrzegł go o grożącém niebezpieczeństwie. Tombakowy młodzieniec chwycił za kapelusz i umknął