Naprzód wyobraził sobie, że jego rywal rzeczywiście może porwać mu Maryę!... Wtedy... o! jakże piękną była ta Marya! Jak on ją kochał, ubóstwiał! Ona była mu życiem, była wszystkiém na świecie! Bez niéj musiałby umrzeć lub żyć kaleką i po drodze życia czołgać się jak robak nadeptany!... Nie, to być nie może! on nie może jéj postradać... on musi ją posiąść, choćby mu przyszło walczyć z całém piekłem!... Tak, on ją mieć musi, i mieć będzie!
Ba! szeptał mu znowu za chwilę realny jego rozsądek! cóżby to było, gdybym się rzeczywiście „złapał”? Być może, że ten londyński świder nic nie wyświdruje, a ja wziąłbym sobie ciężar do domu? Żona bez posagu brr!... Sąsiedzi wyśmialiby mnie, światby cały szydził ze mnie... a uścisk księcia Jerzego poszedłby wraz z obiadkiem u Marszałka tam gdzie pieprz rośnie!... Nie głupim! Nie trzeba się zapędzać, aby się przed światem ubogą żoną nie skompromitować!... Cóż to, czy nie jestem wart choć parę kroć sto tysięcy? Julko wziął pół miliona, Bolko trzy wsie, Fendzio chapnie może kilka milionów... Pfe, jakieby to głupstwo było, gdybym się dał złapać!...
Pan Kryspin był istnym męczennikiem swojéj wyobraźni, swego serca i swego rozsądku. Jedno ciągnęło go w prawo, drugie w lewo. Szamotał się biedny, pocił się, ale na to tylko, aby zwyciężywszy z jedném, rozpocząć walkę z drugiém...
To tylko podwajało jego gorączkę.
Być może, że w téj gorączce coś Maryi albo cioci powiedział, albo przynajmniéj dał do poznania, bo twa-
Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/96
Ta strona została przepisana.