Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/97

Ta strona została przepisana.

rze ich, mimo jakiegoś ukrytego smutku, były rozrzewnione i do niego uśmiechnięte...
Trzeciego dnia pobiegł pan Kryspin znowu na stacyę i znowu zastał tam swego rywala.
Tego było już za wiele. Pan Kryspin uczuł uderzenie do głowy.
Włosy zajęły mu się płomieniem. Wtém... rozpoczął telegraf pukać od Borysławia.
Pan Kryspin cały czerwony przyskoczył do telegrafisty. Z drugiéj strony wyczekujące stanowisko zajął rywal.
Telegraf pukał i pukał...
Każde uderzenie uderzało w serce pana Kryspina... uderzało coraz boleśniéj, coraz głębiéj...
Wreszcie zaczął telegrafista odczytywać hieroglify i pisać niebieskim ołówkiem...
Pan Kryspin zaparł oddech i czytał przez plecy telegrafisty... wraz z rywalem.
„Michał do Weroniki... Stokrotne dzięki niebu! Bóg wysłuchał modłów moich!... Jestem spokojny, szczęśliwy! Nie każdy w nieszczęściu tak wygrywa. Wygrałem! Trysnął obfity zdrój...”
Pan Kryspin nie czekał dłużéj. Słowa telegramu były jasne. Świder londyński dostał się do jeziora oleju...
Rozgorączkowana jego wyobraźnia trwożyła go rywalem...
Rywal mógł go ubiedz... mógł mu z przed nosa pochwycić pannę...