Marya... cóż Marya? była kobietą i niczém więcéj! Mogła zapomnieć o nim i innemu oddać swoją rękę i... naftę. A on ją w téj chwili tak kochał, kochał szczerze i serdecznie! Byłby nawet w piekło za nią skoczył, w gorejące jezioro nafty! tak ją kochał!... serce mówiło mu to wyraźnie...
I nie czekał końca telegramu, tylko chwycił kapelusz i pobiegł do dworku przedmiejskiego, aby jaknajprędzéj, jeszcze przed telegramem złożyć u nóg Maryi i ciotuni całą swoją przyszłość, która w dalszéj perspektywie obiecywała mu uścisk księcia Jerzego, obiadek u Marszałka i fotel koło pani Marszałkowéj!...
Słodkie, rozkoszne marzenia biegły za nim jak biały obłok pary za kominem lokomotywy!...
Tymczasem w przedmiejskim dworku było smutno, bardzo smutno. Marya siedziała z zapłakanemi oczyma, a ciotunia trzymała w ręku list złowrogi, który wszystkie Hiobowe wieści potwierdził. List był od pana Michała.
Pan Michał pisał ten list w przystępie rozpaczy.
Kilka lat krwią serdeczną karmiona nadzieja zawiodła go.
Świder angielski natrafił w głębokości kilkudziesięciu sążni na dnie studni na nieprzebitą opokę i złamał się.
Wszystko było stracone! Pieniądze, majątek, wszystko!...
Nieszczęśliwy kopacz zadeklarował, że nadzieje jego skończyły się.
Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/98
Ta strona została przepisana.