Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/99

Ta strona została przepisana.

Lichwiarz propinator wszedł w posiadanie majątku, a panu Michałowi pozostał — kij żebraczy!
Takie wiadomości zawierał list ojca Maryi. Sytuacya była jasna, wyklarowana. Marya nie miała ani szeląga posagu, tylko biednego rozpaczającego ojca.
— Z tą nadzieją urywają się wszystkie inne nasze nadzieje! — westchnęła ciotka ocierając łzy.
— Czyż oprócz nadziei ojca mogłyśmy mieć jakie inne nadzieje? — zapytała przez łzy Marya.
— Myślałam o panu Kryspinie! — dodała cicho ciotka.
Marya westchnęła.
— Ucieknie, jak każdy inny uciekł, gdy się dowie, że nafty w studniach niema! — mówiła daléj ciotka. — Tacy to są mężczyźni dzisiaj! Kobieta u nich jest tylko dodatkiem! Pieniądze, posag, to grunt!
— Sameśmy temu winne, że oni są takimi — odszepnęła Marya i spuściła głowę.
— Winne? A to jakim sposobem?
— Niech ciotunia tylko sobie przypomni, czyśmy nie rade przyjmowały u siebie takich, którzy nam się wydawali majętniejszymi od tych, co już u nas bywali?
— Prawda, moje dziecię... ale któż nie życzy sobie lepszego losu?
Milczenie głębokie panowało czas długi. Ciotka wzdychała, Marya ocierała łzy z oczu.
— Przecież co się tyczy pana Kryspina, to jeszcze rzecz nie stracona! — ozwała się ciotka.
— Mam tym razem jakieś lepsze przeczucie — odpowiedziała Marya — ale przeczucia są zwodnicze!