słowym przez pewne „medium“, zmysłom podpadające, które ją przez nie istocie ducha udziela. Obcowanie zatem duchów zawisło zawsze od jakiegoś czynnika na pół zmysłowego, a bezwzględne tychże porozumienie i wzajemność bez pomocy takich czynników obejść się nie może.
Najsilniejszą w tym względzie negacyą jest czas i przestrzeń. Wszystkie prawie narody wyrobiły sobie przysłowia i pewniki, które moje zdanie potwierdzają.
Nie dziwcie się więc, jeżeli po gorącym kolorycie mego malowidła, nastąpi przygaszony, umiarkowany. Wszak każdy pożar ugasić się musi, a chociaż długo jeszcze świeci zarzewie, los jednak jego ostateczny jest — popiół!
Powtarzam, że oddaję wam obraz serca z całą prawdą: więc darujcie mnie, jeśli dla waszego oklasku nie zostałem samobójcą!
O nie! ja żyłem tak jak i przed tą nocą, a nacóż miałem siebie zabijać, jeśli każdy atom we mnie był atomem śmierci dawno odbytej?...
Żyłem, chodziłem a nawet się śmiałem.
W końcu, tak się przyzwyczaiłem do dwoistości życia, że mogłem się w jednej i tej samej chwili śmiać dla ludzi i dowcipować, a w sercu płakać i marzyć. Zdawało się mnie, że dwie istoty mieszkają we mnie, z których jedna była dla świata tajemnicą!
Nagle nowa myśl przyszła mnie do głowy. Wstydziłem się dotychczasowych moich usiłowań odszukania jej.
Przypadkiem odbiły się w mojej pamięci dwa wiersze niemieckiego poety:
«Wer mich tinden, heben will —
Suche einsam, bang und still!»...