Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/106

Ta strona została przepisana.

— Cóż mówisz o zaufaniu? Może rozumiesz pod temi interesami ogólnie-ludzkiemi jakąś ideę nowej, skrzywionej cywilizacyi zachodu, której wy wszyscy tu hołdujecie? Bynajmniej, my nie wierzymy w takie mrzonki...
— Ale poruczniku nie zrozumiałeś mnie!
— Oh! mowy twoich ziomków są tak stereotypowe! Zawsze jakaś arriere pensée że wcale nie potrzeba końca wysłuchać.
— Ależ bo...
— Interesa ogólnie-ludzkie, obejmujące całą ludzkość, z końca do końca, jest to: lube dziewczę z czarnemi oczami, butelka wyśmienitego wina, czasami mała awanturka i basta!
— Poruczniku, cieszy mnie twoja spowiedź polityczna; tymczasem język, którym mówisz, będzie dla mnie dostatecznym powodem, służenia ci w interesach uniwersalno-ludzkich.
— Dziękuję, dziękuję ci, wypal cygaro, a ja tymczasem uszykuję te bomby i granaty, bo dzisiejszy pociąg je zabierze. Później zaprowadzę cię na wisznie do lubej, pięknej dziewczynki. Takich oczu, takich ust nie widziałeś w życiu! Czy mówisz po niemiecku?
— Mówię.
— Więc dobrze, będziesz tłumaczem moim. O co za luba!
— Widzę, żeś prawdziwy Rossyanin. Pierwsza, lepsza owocarka wprawia was w zachwyt.
— O dla was do zachwytu potrzeba, aby dziewczyna gadała z kiepska francusku, aby pletła coś o Balzaku, o George Sand i t.p. aby nielitościwie rozdzierała uszy