Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/108

Ta strona została przepisana.

które są dostępne wrażeniom tam, gdzie wy nic nie widzicie; bo nie widzicie szychu i blichtru, nie widzicie jedwabiu i zbrukanej fantazyi.
— Zastanów się poruczniku, wszak nie masz przed sobą wroga — przerwałem mu z serdecznym śmiechem, bo postawa mówiącego rozśmieszyła mnie tragicznością swoją bez potrzebnych ku temu akcesoryj.
Rossyanin również to uczuł, a przechodząc z maestoso do allegretto zawołał:
— Śmiej się, póki jej sam nie obaczysz!
— Cóż to za dziewczyna?
— Dziewczyna?...

Jak z puchu wywiana cała,
Usta to morskie korale,
A pierś jej drżała — tak drżała,
Jak jeziora senne fale!...

— Jesteś poetą!
— Myślałem niegdyś, że nim jestem...
Wtem najwyższa warstwa granatów stoczyła się z łoskotem na dół. Rossyanin błysnął gniewnie okiem.
— Zły to znak — wyrzekł, już po raz dziesiąty!
— Przypadek, nierówność ziemi...
— O nie, nie! Albo wkrótce odejdę do Węgier, a tam... Albo moja afera z dziewczynką o czarnych oczach źle się zakończy. Pójdź, pójdź; przyspieszmy tę ostatnią katastrofę, a gdy dzisiaj dostanę całuska, to będę wiedział że za kilka dni mam zginąć! l’un au l’autre!
Inną razą rozśmiałbym się z opowiadania porucznika, a sprawa jego zakończyłaby się butelką wina; lecz usposobienie moje, z jakiem się na świat zapatrywałem, było