Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/116

Ta strona została przepisana.

jałmużna, dana nieszczęśliwym, jest zawsze Bogu przyjemna i święta. Użyję jej na cel święty i pobożny. Ten srebrny pieniądz rozdam ubogim, nieszczęśliwszym odemnie, a ten papier dam na mszą świętą do Najśw. Panny Maryi Loretańskiej, aby mi mojego stryja powróciła.
Tu zalała się łzami. Nie wiedziałem, co o tem myślić.
— Wszak twój stryj umarł, a któż ci go odda? — zapytałem.
— Tak, umarł — odrzekła szybko, kryjąc pomieszanie, ale w kościele słyszałam, że ludzie umierają dwojako, docześnie i wiecznie, przez grzech i śmierć. Przez grzech umieramy jeszcze za życia... nie prawdaż?
— Masz słuszność — rzekłem zdziwiony tem zdaniem dziewczyny.
— Co ona mówi? — zapytał się porucznik.
Powiedziałem mu krótko.
— C’est une folle bigotte — wyrzekł z gniewem — allons!
Dziewczyna spojrzała za nami szydersko.
— Zdaje mi się — rzekłem zwracając się do porucznika, że ona jest mędrszą od nas obu. Tą razą chciałem grać przy tobie rolę Sancho-Panzy, a mimowoli zostałem razem z tobą Don Kiszotem! Gdybyśmy to komu na ulicy miejskiej opowiedzieli, myślałby, żeśmy waryaci.
— Przyznam ci się szczerze, że podobne awantury brałem dotąd lekkomyślnie, lecz ta ostatnia dziwne na mnie czyni wrażenie. Już kilka razy chciałem sobie z głowy wybić, lecz zawsze ciągnie mnie coś do tego przeklętego ravelinu. A gdy odchodzę, robi mi się smu-