Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/117

Ta strona została przepisana.

tno. Widziałeś sam, że z gniewem odszedłem, lecz zaledwo kilka kroków od niej się oddaliłem, przychodzi mi chęć do niej powrócić.
— Ponieważ cię widzę w usposobieniu, że możesz cierpliwie i z pobłażaniem słuchać opowieści dziwacznej, której tajemnica dotąd w głębi mej duszy spoczywa, więc ci wyznam, żem niedawno padł ofiarą podobnego wrażenia.
Tu opowiedziałem mu pokrótce zdarzenie owej nocy, opuszczając jednak szczegóły bliższe.
— A teraz mi powiedz — rzekł z braterskę poufałością porucznik, gdym skończył opowiadanie, dla czego śmiałeś się ze mnie, gdym ci o mojem wspomniał?
— I śmiać się będę — odrzekłem zdziwionemu.
— Nie rozumiem cię. Opowiadasz mi podobne zdarzenie, co cię mocno zajmuje, a z mej przygody chcesz przedrwiwać.
— Jeźlim ci opowiedział moją przygodę, uczyniłem to w myśli, aby ci okazać, że twoja w obec mojej, jest słabą karykaturą. Mnie zajęła kobieta, z wyższem wykształconem uczuciem. Każde słowo nosiło cechę jej duchowej potęgi. Ciebie zaś zajął jakiś przypadkowy ład w rysach i niejaka zgrabność w ułożeniu. A dziwna jest, aby w niej zajęło cię to, co nazywamy wyższością duchów, a czego bynajmniej w niej widzieć nie możesz.
— Jesteś filozofem niemieckim: więcej zajmuje cię przyczyna niżeli skutek, który jest użyciem. Dosyć, że mię zajęła; czy muszę koniecznie szukać tej potęgi, co igłę magnetyczną przyciąga do północy? Wszak i ty nie widziałeś tej nieznajomej, a mówiłeś jej, że jest młodą i piękną, a przynajmniej powabną?